fot. D. Włoszek-Rabska

Dlaczego teatr?

Bo od początku mojej drogi zawodowej jestem aktorem i współtwórcą niezależnego teatru. Nie czekałem, aż ktoś da mi pracę – razem z przyjaciółmi jeszcze w szkole aktorskiej wymyśliliśmy siebie jako twórców. To nie był bunt przeciwko instytucjom, lecz intuicja, że rynek jest przesycony i że nie chcemy od początku uzależniać swojego losu od ich kaprysów. Dlatego stworzyliśmy własny teatr – Teatr Układ Formalny – i to doświadczenie definiuje całą moją twórczość. Teatr jako realne narzędzie zmiany.

Od początku zajmowały nas tematy trudne i niewygodne: śmierć, utrata, wojna, samotność, wykluczenie. Tworzyliśmy spektakle dla dzieci, młodzieży i dorosłych – zawsze nie po to, żeby prowokować, ale żeby zadawać pytania. Pytania, które zostają i otwierają dalszą rozmowę.

Teatr jest też miejscem, które pozwala mi łączyć wszystkie moje tożsamości – aktora, dramaturga, reżysera, scenografa. To medium totalne, w którym mogę rozwijać się we wszystkich kierunkach, nie zamykając się w jednej roli.

I wreszcie teatr to przestrzeń najuczciwszego spotkania. Na scenie nie da się udawać – albo widz czuje, albo wychodzi. To jedyne medium, w którym można powiedzieć prawdę tak bezpośrednio i tak boleśnie. Wymyślamy światy po to, żeby pokazać prawdę, której wprost nikt nie chce słuchać. W tym sensie teatr jest dla mnie najuczciwszą formą kłamstwa.

Dla kogo piszę?

Na początku pisałem instynktownie dla siebie – trochę nieśmiało, chowając teksty, bo zazwyczaj nikt nie mówi człowiekowi: „masz coś ciekawego do powiedzenia, powiedz to głośno”. Wokół mnie było mnóstwo osób piszących świetne rzeczy, więc moje próby wydawały się niepozorne. Ale potrzeba była silna, więc pisałem.

Moje początki dramaturgiczne były ściśle związane z Teatrem Układ Formalny, który stał się bezpiecznym miejscem eksperymentów. Pisałem teksty dla koleżanek i kolegów, wiedząc, że razem spróbujemy je zweryfikować i zobaczyć, jak działają na scenie.

Dziś piszę z myślą o tych, którzy w ciemności widowni nagle rozpoznają siebie w obcym losie. Dla tych, którzy czują, że nie są sami – że ich doświadczenia i emocje, nawet trudne, są zauważane i że można coś z nimi zrobić. Ale też dla tych, którzy nie przeżyli podobnych dramatów, a mimo to wpuszczają w siebie cudze historie i budują w sobie większą uważność na drugiego człowieka.

Czasem moje teksty są jak wiadro zimnej wody – mają obudzić. Nie po to jednak, by zdewastować czy zostawić odbiorcy w poczuciu beznadziei, ale by dać impuls: do refleksji, rozmowy, zmiany.

Piszę także dla siebie – to mój sposób na uporządkowanie emocji i myśli. Kiedy czuję, że jakaś historia mnie dotyka i nie daje spokoju, muszę ją opowiedzieć. To mój pierwszy katalizator: przekonanie, że ta historia powinna wybrzmieć i że jeśli jeszcze nikt jej nie opowiedział, może właśnie ja powinienem to zrobić. A czasem po prostu tworzę takie teksty, które sam chciałbym przeczytać albo zobaczyć na scenie.

O czym trzeba pisać?

Trzeba pisać o tym, co człowieka naprawdę gryzie – o tym, co nie daje spać i co rozsadza od środka. Dla mnie osobiście to są najczęściej tematy trudne: śmierć, utrata, wojna, samotność, wykluczenie. Nie wybieram ich z katalogu „ważnych problemów społecznych”. To raczej one wybierają mnie – wchodzą do głowy i nie chcą się wynieść, dopóki ich nie zapiszę.

Ale wierzę też, że w skali większej – w samym medium – dramat powinien podejmować sprawy fundamentalne, takie które dotyczą wszystkich: kryzysu wspólnoty, rozpadu więzi, bezradności wobec przemocy, genezy zła i odpowiedzialności – także tej obywatelskiej – a wreszcie miłości, która w tym wszystkim jeszcze się tli. Trzeba pisać o tym, co dotyka człowieka tu i teraz, bo teatr nie jest od ozdabiania świata, tylko od stawiania pytań, często trudnych.

„Trzeba” rozumiem więc podwójnie. Jako „muszę” – bo temat mnie nie opuszcza, dopóki nie spróbuję go opisać. I jako „powinno się” – bo wierzę, że teatr jest miejscem, gdzie te pytania trzeba stawiać publicznie, głośno, wobec drugiego człowieka.

O czym wolno milczeć?

W teatrze wolno milczeć o wszystkim – jeśli milczenie jest świadome i ma swoją wagę. Cisza może stać się najważniejszym narzędziem twórcy: momentem, w którym odbiorca sam dopowiada to, czego nie da się wyrazić słowami. Czasem jedno przemilczenie potrafi uderzyć mocniej niż setki zapisanych stron.

Nie wolno natomiast milczeć ze strachu czy wygody – o sprawach, które domagają się głosu. Wtedy milczenie staje się nie tyle wyborem, co zgodą na podtrzymywanie status quo.

Jako twórca nie uciekam od trudnych tematów, ale uczę się, że czasem najuczciwsze jest zatrzymanie się i nieprzekraczanie pewnych granic. Są doświadczenia tak intymne, że można je jedynie zaznaczyć i zostawić przestrzeń widzowi. Teatr nie jest spowiedzią, tylko spotkaniem – a spotkanie wymaga nie tylko słów, ale i ciszy.

Czy dramat jest tekstem użytkowym, czy pełnoprawnym gatunkiem literackim?

Dla mnie dramat jest paradoksem. Z jednej strony to tekst, który domaga się realizacji – prosi się o aktorów, przestrzeń, widzów. Z drugiej – zawsze staram się pisać tak, żeby był literaturą samą w sobie: żeby dawał się czytać, żeby miał rytm, obraz, język. Często czytam na głos to, co piszę. Jeśli tekst „siedzi w gębie”, jeśli brzmi i oddycha – to znaczy, że jest pełny, kompletny. To nie jest notatka do inscenizacji, tylko literatura, która sama się broni.

Widzę dramat jako literaturę w pełnym sensie, ale literaturę, która ma dodatkowy wymiar – żywy kontakt z ciałem aktora i z obecnością widza. Kiedy czytam dramaty Różewicza, Bernharda czy Masłowskiej, czuję, że one same w sobie są literackim doświadczeniem, a spektakl jest jednym z możliwych rozwinięć. Tak samo myślę o własnych tekstach: mają istnieć na papierze, ale mogą też stać się czymś zupełnie innym na scenie.

Dramat jest więc gatunkiem literackim, ale takim, który nieustannie wymyka się definicjom – bo żyje równocześnie na papierze, w ustach aktorów i aktorek oraz w wyobraźni widza. I może właśnie dlatego tak mnie wciąga.

Powrót na górę
Przejdź do treści