Dlaczego teatr?
Bo w teatrze może się wydarzyć coś serio. Nawet jeśli to są jakieś żarty, to one są serio.
Od pierwszego zetknięcia z teatrem w głębokim dzieciństwie, pamiętam to poczucie, że tu się wydarza coś, co jest naprawdę na poważnie. Coś jest rozpatrywane, rozgrywane. Warianty życia dotykalne i dotkliwe. Podgląd multiwersum. Albo jakby się było martwym i oglądało się z tej ciemności rozświetlone życie. Cokolwiek tam się dzieje w tym życiu, nawet błahego, nawet głupawego, z punktu widzenia ciemności, ze śmierci to jest serio. Bo śmierć nie jest serio. Śmierć jest niepoważna. Czuje się to, kiedy się siedzi w tej ciemności.
A później z punktu widzenia robiącego teatr fenomenalne jest to wspólne coś, co powstaje z niezwykłej próby dostrojenia się grupy tworzących spektakl ludzi. Dostrojenia się do siebie nawzajem, do tematu, do miejsca, do ludzi, którzy przyjdą i będą siedzieć w ciemności, w śmierci i patrzeć na to wyjęte z nas życie, odgrywane, owszem, a jednak naprawdę.
Uruchamiamy myślenie. Ktoś jest od nadawania kształtu tej wspólnej myśli, która się wyplata. Ktoś jest od widzenia tego w sytuacjach, zmysłach, ktoś od ubrania w ubrania, ktoś od nadania temu światła, ktoś od fal dźwiękowych, ktoś od wzięcia tego wszystkiego w siebie i dania temu ostatecznie życia. To wszystko razem tworzy niesamowitą całość. Czasem się tego boję. Czasem kocham.
Dla kogo piszę?
W sumie to dla siebie. Zawsze dla siebie. Dla spotkania dla siebie. Dla zobaczenia dla siebie. Dla zrozumienia dla siebie. Dla dorzucenia do pieca dla siebie. Dla rozwałki dla siebie. Dla zwałki dla siebie. Dla poskładania dla siebie. Dla ułożenia dla siebie. Dla dobrego czasu dla siebie. Dla kogoś dla siebie. Dla rozprawienia się z czymś dla siebie. Dla udźwignięcia czegoś dla siebie. Dla bitwy dla siebie. Dla zmobilizowania się znów, i znów, żeby żyło, żeby działało, rozkminiało, rozpędzało, ruszało się, energetyzowało, zbierało w całość, nazywało, czuło, myślało, działało dla siebie, dla siebie, dla siebie. Dla wszystkiego ja. Dla nieskończonej ilości ja.
O czym trzeba pisać?
O niczym nie trzeba pisać. Nie, nie będę nic wymyślał, kombinował. Nie trzeba i już. Wszystko się doskonale obejdzie bez pisania. Nie ma żadnego „trzeba”. Chcesz, pisz, nie chcesz, nie myśl, że się bez tego nie obejdzie. Obejdzie się doskonale bez pisania, bez oddychania, bez ciepła.
Leciałem raz nieoczekiwanie samolotem nad Grenlandią. Stałem w korytarzu, nie mogłem się oderwać od tego maleńkiego okienka. Wgapiałem się w te puste, lodowe przestrzenie. To było fascynujące. Wyobraziłem sobie, że tak będzie kiedyś. Tu. Puste, zmrożone przestrzenie i wiatr. Może nie. Może inaczej. A może tak. Może po tym pożarze, ociepleniu właśnie tak. A może nie. Może inaczej. Ale jakieś pusto, jakieś wielkie, niezmierzone pusto, które się obejdzie doskonale bez wszystkiego. A już na pewno bez pisania o tym.
Nikomu i niczemu pisanie nie jest niezbędne. Zawsze jest czymś dodatkowym. Jak oddech. Nie trzeba oddychać.
O czym wolno milczeć?
W tym pytaniu zatrzymuje mnie słowo: „wolno” mające tu sens wyrażenia jakiegoś pozwolenia na coś. Tak jakby istniał jakiś przymus, jakiś obowiązek, który posiada swoje „spocznij”. A w tym „spocznij” wolno, jest ci udzielona zgoda, żeby sobie pomilczeć. Ponieważ nie ma takiego obowiązku, nie ma „spocznij”. Świat nie czeka na twoje pisanie. Świat nie zauważy twojego milczenia, więc wszystko jedno o czym milczysz.
Jeżeli rozumieć to pytanie tak, że o czym warto pisać, to mam dwie odpowiedzi.
Odpowiedź pierwsza: o wszystkim warto pisać. Nie ma takiej rzeczy, o której nie warto by było napisać.
Odpowiedź druga: o niczym nie warto pisać. Nie ma takiej rzeczy, o której warto byłoby napisać.
Te dwie odpowiedzi nie są ze sobą niezgodne. Rzecz się opiera na znaczeniu, jakie nadajesz słowu „warto”.
Weźmy przykład.
Czy wolno milczeć o kozie z nosa?
a) Światu jest totalnie wszystko jedno, czy będziesz pisał o swojej kozie z nosa, czy nie. Świat unieważnia to pytanie.
b) Nie wolno milczeć o kozie z nosa! Nie wolno udawać, że nie ma kóz w nosie! Warto! Absolutnie warto pokazać, ujawnić, dać odczuć, zrozumieć, że nos zawiera kozy. To jest ważne! To ma znaczenie! Nie wolno o tym milczeć! Nie wolno pomijać! Nie ma łatwo! Nie ma czysto! Nie ma gładko! Nos ma kozy i już!
Naprawdę o takich rzeczach, jak koza w nosie to już kompletnie nie warto pisać. Nic. Ani słowa. Totalna strata czasu. Ileś, kurczę, sekund ludzkiego życia zabrałeś, żeby czytał o kozie w nosie. Zaprawdę powiadam ci, o kozie z nosa wolno milczeć!
Czy dramat jest tekstem użytkowym, czy pełnoprawnym gatunkiem literackim?
A partytura muzyczna? Jest dziełem użytkowym, czy pełnoprawnym faktem artystycznym?
Ale rozumiem, że w tym pytaniu nie chodzi o ustalanie definicji, które nie są nikomu potrzebne, tylko o to, czy dramat należy tylko wystawiać, czy też czytać. No to zależy który. Z całą pewnością są dramaty, których nie należy czytać. Mam taki tekst (albo nawet dwa) którego raczej nie wysłałbym nikomu do czytania, bo jest pomocniczym zapisem dla aktorów w spektaklu zbudowanym głównie z improwizacji. Taki zapis nie jest partyturą. Jest pomocą w pracy teatralnej. Zdarza się i tak.
No tak, ale to jest pytanie o dramat, a nie o tekst dla teatru. No to tak. Taki zapis pomocniczy w ogóle nie jest dramatem. Dramat, jako dramat, czyli jako tekst, w którym coś przebiega i coś się wydarza, więc nie post-dramat, ale dramat, jako dramat, jest partyturą. Jeżeli ktoś umie czytać partytury, może to sobie czytać w zaciszu domowym i usłyszy w głowie muzykę. Zapraszam!
Autorem pytań kwestionariusza jest Przemysław Pilarski.