Dlaczego teatr?
Pisanie dla teatru kojarzy mi się przede wszystkim z moją przyjaciółką Justyną Dworczyk – psychoterapeutką i aktorką, z którą poznałyśmy się w studium terapii w Laboratorium Psychoedukacji. Justyna znała moje wiersze i opowiadania i chciała, żebym napisała dla niej monodram. Wyreżyserowała go potem Iwona Siekierzyńska w Teatrze WarSAWY. To było piękne doświadczenie tego, że proza i monodram to wcale nie to samo i wzruszenie, kiedy tekst – a nawet pauzy w tekście – ożywały w ustach aktorki.
Sama brałam też udział w różnych warsztatach teatralnych i aktorskich, m. in. u Piotra Filonowicza, grałam nawet rólkę w spektaklu “Przebudzenie” Piotra Borowskiego w Studium Teatralnym. Znam ten haj bycia na scenie, intensywność spotkania z widzem, uwagę totalną, jaką się czuje na sobie tuż przed wypowiedzeniem kwestii. Fascynował mnie też wtedy Grotowski i wszelkie praktyki improwizacyjne. Dalej zdarza mi się to czuć, kiedy czytam na głos wiersze i naprawdę za tym przepadam.
Ale teraz ukochanym dla mnie obszarem jest praca z tekstem w trakcie siedzenia przy biurku. Nic specjalnie widowiskowego. Ruchem, który pomaga mi pisać, jest bieganie – też nic dramatycznego. Ale wyobrażam sobie, że doświadczenia teatralne wpływają na moje pragnienie wyrazistości i emocjonalności tego co piszę.
Dla kogo piszę?
“Kreta/Marę” pisałam dla Kasi Machałek, reżyserki która miała go realizować i swoimi pytaniami o szczegóły bardzo pomagała przy wydobywaniu głębi z przeróżnych wątków, za co czuję do niej dużą wdzięczność. Z tym, że kiedy ja już bardzo potrzebowałam tę sztukę domknąć, okazało się, że rozmijamy się w paru kwestiach, a ona nie czuje, żeby mogła i chciała go reżyserować. Nie bardzo mnie to dziwiło. Umawiałyśmy się, że napiszę dla niej sztukę o kręgu kobiet, a wyszła z tego postapokaliptyczna opowieść o krecie chodzącym po jelitach, wybuchu bomby, promieniotwórczości i gadających śmieciach. Krąg kobiet tam dalej jest, zamknięty w zrujnowanej kamienicy, ale bardzo mocno wykręcony.
Lubię mieć impuls od kogoś, żeby zacząć, ale to, co się potem dzieje z tekstem musi dla mnie wykraczać poza wszelkie ograniczenia, pozwalać mi na bardzo swobodny przelot przez wyobraźnię, żebym ja się czuła zaciekawiona. To ma być mój haj, a nie wykonywanie zadania.
Inne rzeczy, którymi się zajmuję – wiersze i prozę, na początku pisałam dla nikogo, raczej po to, żeby pouwalniać historie czy frazy domagające się wydobycia. Pewnie, że jeśli moim pierwszym czytelnikiem jest mój mąż, Łukasz Dynowski, to chciałabym, żeby jemu się podobało. Nauczyłam się jednak raczej wybiórczo korzystać ze wskazówek jego, redaktorów czy wydawców. Staram się być przy sobie – biorę to, co mi pokazuje nowe światło, nierzadko bardzo dużo. Ale robię rewolucji w tekście tylko po to, żeby się komuś się bardziej podobało, jeśli czuję, że dla mnie gdzieś jest ogień.
O czym trzeba pisać?
Napędza mnie tylko takie “trzeba”, które idzie z brzucha, a nie z głowy. W “Krecie/Marze” był to nieopuszczający mnie obraz kreta chodzącego po jelitach jak po podziemnym korytarzu. Zrozumiałam dlaczego kret i czym on jest dla bohaterki chyba dwa miesiące przed ukończeniem tekstu. Niewiedza dawała mi impet. Jestem psychiatrką i psychoterapeutką i w tych obszarach realizuję swoją potrzebę użyteczności społecznej. Nigdy nie piszę z zamiarem przekazania morału czy z poczucia zobowiązania wobec “ludzkości”.
Bardzo mocno na mnie wpływało w “Krecie/Marze” to, że żyjemy w czasach największego od czasów zimnej wojny zagrożenia atomowego. A ludzie na ludzi już zrzucają bomby. Ukraina, Palestyna, Syria, długo by wymieniać. Temat bomby jest konikiem mojego męża, który jest dziennikarzem. Siłą rzeczy sprawy dotyczące wojen mocno wybrzmiewają w naszym domu. W zeszłą jesień i zimę dojmujące było dla mnie też uczucie bycia przez ścianę z wojną w Ukrainie. “Kret/Mara” stała się dla mnie pojemnikiem na różne lęki. Zbombardowana kamienica, zniszczone mieszkanie Alos, podwórko, gdzie stał kiedyś kasztanowiec a teraz jest lej po bombie – ciągle wyobrażałam sobie, że to się dzieje u nas, tu, gdzie mieszkamy. Fascynuje mnie i przeraża niszczycielska moc gatunku ludzkiego i próby panowania nad nią, które stanowią drogę dojrzałości.
Zdaję sobie sprawę, że pytanie jest bardziej ogólne, a ja odpowiadam własnymi anegdotami – i to z przeszłości, bo nawet nie wiem, co będzie mnie napędzać za tydzień. Ale nie wierzę w uniwersalne zasady. Pisanie jest bardzo indywidualnym procesem umysłu zanurzonego we własną i zbiorową nieświadomość, a te zmieniają się w czasie.
O czym wolno milczeć?
To jest trudne pytanie. Może jedni by uznali, że o fizjologii postaci, sikaniu i menstruacji – ale ja uważam ją akurat za bardzo ciekawą, może dlatego, że jestem lekarką i kobietą. Nie myślę też o tekście jak o publicystycznym worku, w który trzeba wsadzić wszystkie aktualne tematy, bo tracę wtedy do niego sympatię. Kiedyś starałam się przemilczeć to, na czym się nie znam, ale teraz, kiedy napisałam opowiadania o szpitalu psychiatrycznym, to wyprzytykałam się z tego na czym się znam dobrze. I mam na to nowy sposób – po prostu pytam ekspertów. Kiedy czułam się kompletnie zagubiona w kwestii działania bomby w “Krecie/Marze”, odbyłam długą rozmowę z Łukaszem Maziewskim, który powiedział mi korzystając z wiedzy o wojskowości, m.in. jaka bomba byłaby w stanie wysadzić podwórko kamienicy, ale nie zniszczyć jej całej. Kiedy w jednym z opowiadań w zbiorze “Czarna ręka zsiadłe mleko” pisałam o księdzu, któremu zakwitły genitalia – konsultowałam się z moim kolegą księdzem Marcinem Kłosowskim. Teraz piszę tekst o wsi, pomaga mi Antonina Tosiek. Bardzo mnie wspiera uczucie, że nie muszę mieć wiedzy akademickiej na jakiś temat, żeby o czymś napisać, i że nie jestem skazana na autobiografizm, bo wszystko, czego nie przeżyłam to tematy zakazane.
Czy dramat jest tekstem użytkowym, czy pełnoprawnym gatunkiem literackim?
Na warsztatach Tomka Gromadki “Napisanie sztuki teatralnej”, na których stworzyłam swoją pierwszą sztukę z dialogami: “Pani Nogom Jest Tu Dobrze”, dostaliśmy taki komunikat, że pisanie w didaskaliach rzeczy w stylu “wchodzi aktor z lewej strony” jest niedobre. Że tekst dramatyczny jest właśnie utworem literackim. Samodzielnym. A jak dobrze pójdzie – zdolnym do zainspirowania reżysera, pobudzenia jego kreatywności. Mnie samą bardzo pobudza połączenie prostoty, obrazowości i dziwności, czyli w sumie poetyckość (tak, jak ją rozumiem). Tomek mówił nam też, żebyśmy się w ogóle nie przejmowali możliwościami sceny, że to reżyser jest od tego “jak to zrobić”, co prawdopodobnie w tym co piszę bardzo dobrze widać, na dobre i złe.
Tylko że dramatów w Polsce raczej się nie wydaje i nie czyta. Ishbel Szatrawska to odosobniony, choć cieszący serce wyjątek. Z tego powodu, po wycofaniu się reżysera z projektu, a miałam kilka takich doświadczeń, zostaje się z tekstem, dla którego bardzo trudno znaleźć miejsce do odrębnego istnienia. Jest to rozczarowujące i zawracające mnie w tym momencie do pisania prozy, w której można poczuć o wiele większą niezależność. Sama jako osoba tworząca dobrze rozumiem cudzą potrzebę wolności, ale czuję, że kolektywność i współzależność teatralna jest dla mnie dużo trudniejszym polem niż przestrzeń własnego biurka, komputera i głowy.
A może po prostu potrzebuję doświadczyć znów tego, że wspólna realizacja nie jest tylko trudem znajdowania pola ugody, ale przede wszystkim generuje twórczy ogień. Na pewno dostrzeżenie “Kreta/Mary” w konkursie im. Różewicza daje taką nadzieję.
Autorem pytań kwestionariusza jest Przemysław Pilarski.